27 Sierpnia 2022

Tykocin po Zagładzie

Tykocin po Zagładzie

adw. Menachem Tamir (Turek)

ocalony z tykocińskiej Zagłady

Sefer Tiktin, Tel Aviw 1959

 

Tłumaczenie z hebrajskiego na angielski Selwyn Rose

 

Tłumaczenie na język polski Tomasz Markiewicz

 

W połowie sierpnia 1944 r. po zwolnieniu mojego brata Mosze i mnie przez Armię Czerwoną  wyruszyliśmy w stronę Białegostoku. Chociaż bliżej było nam do Tykocina, naszego miejsca urodzenia, postanowiliśmy nie jechać tam w obawie przed wściekłym duchem antysemityzmu, który panował w Tykocinie i w okolicy. Myśleliśmy też, że jesteśmy jedynymi Żydami z Tykocina, którzy przeżyli zagładę. Byliśmy świadkami masowych mordów, a z wieści, które słyszeliśmy w naszych różnych kryjówkach wiedzieliśmy też o wielu innych mordach popełnionych w innych miejscach. Słyszeliśmy o przyłapywaniu Żydów na ukrywaniu się i zabijaniu ich, ale jakichkolwiek pogłosek o ocalonych nie słyszeliśmy nigdy …

Mieliśmy wrażenie, że przybyliśmy do innego świata, obcego i całkiem innego od świata, który znaliśmy przed tą straszną katastrofą. To uczucie utrwalało się i rosło, gdy posuwaliśmy się dalej. Polscy rolnicy porzucali pracę i śpieszyli, aby przyjść i nas zobaczyć, ludzie nie mogli uwierzyć, że jeszcze żyjemy. Ale poza zdziwionymi okrzykami powitań wyczuwaliśmy w nich chorobliwą wrodzoną nienawiść. Czułem, że gdyby nie ich strach przed Rosjanami, zabiliby nas.

Getto w Białymstoku, w którym spędziliśmy niedawno ponad dwadzieścia miesięcy, było opuszczone i częściowo zrujnowane. W ciągu kilku dni dotarło tam kilku Żydów, my jednak chcieliśmy zobaczyć Tykocin i dwa dni po przybyciu do Białegostoku wyjechaliśmy do Tykocina.

Gdy zbliżyliśmy się do miasta, wiadomość o naszym przybyciu szybko się rozniosła, a gdy weszliśmy, spotkaliśmy się z przywitaniami,  radosnymi, ale też pełnymi zdumienia. W Tykocinie mówiono, że złapali nas Niemcy. Prawie nie poznałem mojego ukochanego miasta. Rynek i otaczające go domy, które w dawnych czasach stanowiły centrum życia żydowskiego w mieście zniknęły z powierzchni ziemi. Z rzędu domów po lewej stronie ulicy prowadzącej do rynku ocalały tylko dwa: dom moich rodziców i narożny dom, w którym wcześniej mieściła się piekarnia Dawida Żółty. Wszystkie inne domy, w tym dom rodziny Toporowicz, Szoszek i Szlomo Pines zniknęły. Później dowiedziałem się, że gmina sprzedawała każdy żydowski dom po nominalnej cenie, a rolnicy z powiatu wraz z żonami i dziećmi po prostu wtargnęli do naszych domów, po czym rozebrali je i po kawałku przenieśli do swoich wiosek i gospodarstw. Odkryliśmy również, że duży drewniany Gabinet naukowy „Stowarzyszenia Miszneh” został zburzony, a jego drewno przewieziono do pobliskiej wsi Sawino, gdzie rolnik odbudował go i zamieszkał w nim. Tam, gdzie stał Gabinet, znalazłem tylko kamienne fundamenty.

Odkryłem, że przeciwieństwie do tego wielka synagoga – stary „Szul” – zbudowana jak twierdza – szczęśliwie stoi na swoich fundamentach. Ale ona też stała w żałobie i zawstydzona, jak smutny wartownik spoglądający na zniszczone, opustoszałe otoczenie. Niewielka oficyna przy wejściu do synagogi została zniszczona. Kiedy wszedłem do wnętrza, musiałem wspinać się po stosach gruzu i śmieci, które tam leżały. Święta Arka i prowadzące do niej schody zniknęły całkowicie. Ciężkie drzwi – brama do prawości, zostały wyrwane z zawiasów. Stoły, ławki, krzesła – wszystko, co ruchome – zostały zabrane. Wszystkie czerwone tessery[1] z podłogi zostały zerwane z podłogi i wyrzucone przez rozbite okna. Nie pozostało nic, co by przypominało wspaniałość, która ozdabiała to miejsce od dziesiątek pokoleń. Pozostały tylko cztery ściany z przedstawieniami scen biblijnych i inskrypcjami modlitw oraz zapiaszczona podłoga. Zniszczone zostały również kręcone schody prowadzące na strych i dach synagogi. Grube, solidne, drewniane stopnie zostały zabrane przez Polaków na opał i to było jedyne szczęście, bo nie byli już w stanie dotrzeć na wyższe piętro i je też zniszczyć.

Następnie udaliśmy się na cmentarz. Z daleka zobaczyliśmy pasące się tam stado bydła, a gdy się zbliżyliśmy nie dostrzegliśmy nawet śladu starożytnych nagrobków oznaczających miejsce spoczynku naszych znakomitych rabinów z przeszłości. Jedynie w pierwszych rzędach, gdzie znajdowały się proste cementowe nagrobki, znaleźliśmy pojedyncze szczątki. Zniszczone zostało również ogrodzenie, które wzniesiono na krótko przed wojną dzięki datkom dawnych mieszkańców Tykocina mieszkających obecnie w Ameryce. Nie znaleźliśmy żadnego znaku, że to jest cmentarz i gdybyśmy o tym nie wiedzieli, nie uwierzylibyśmy, że rzeczywiście tak jest. Nic więc dziwnego, że chłopak pasący bydło patrzył na nas ze zdumieniem, kiedy wypędziliśmy jego stado. Na nasze prośby miejscowa milicja wydała zakaz wstępu tam ludziom, ale zakaz nie utrzymał się długo. Miejsce było otwarte ze wszystkich stron, więc pastuchowie nadal paśli tam bydło, a gdy widzieli zbliżających się z daleka żydowskich gości, pospiesznie znikali.

W domu moich rodziców mieszkały trzy polskie rodziny, m.in. rodzina Popławskich. Popławski był przed wojną drwalem. Tego samego dnia, w którym przyjechaliśmy, powiedzieliśmy im, żeby opuścili nasz dom, a następnego dnia faktycznie się wynieśli. Byliśmy zaskoczeni, widząc jak wiele skrzyń i paczek mieli do zabrania. Ich spakowanie i wywiezienie zabrało temu krzepkiemu drwalowi pół dnia. Ale nie tylko drwal, większość biednych przed wojną mieszkańców Tykocina stała się nagle zamożnymi właścicielami nieruchomości. Nie zostawili śladu po naszej własności należącej do naszej rodziny.Po srebrach, przedmiotach ze złota i biżuterii, które przed ucieczką zakopałem w piwnicy mojej teściowej, należącej do mnie, mojego brata i naszej rodziny, nie zostało nic …

Wiedzieliśmy, że istnieją dwa główne gangi zajmujące się rabunkami i grabieżą mienia żydowskiego. Rozmawialiśmy z nimi, ale oni odpowiedzieli dość otwarcie: „…przepiliśmy to wszystko i nic nie zostało”.

Któregoś dnia usłyszałem od strony synagogi obok naszego domu odgłos kucia młotkami. Ku mej rozpaczy zobaczyłem pluton rosyjskich żołnierzy zajętych niszczeniem resztek synagogi. Głęboko zszokowany podszedłem do nich i wyjaśniłem, że to synagoga i poprosiłem, żeby się zatrzymali, ale to nie przyniosło efektu. Nawet kiedy błagałem, też nie pomogło – po prostu kontynuowali kucie. „Otrzymaliśmy rozkazy i musimy je wykonać. Jeśli każą nam przestać – przestaniemy”. Pospieszyłem więc do kwatery głównej armii w domu Gerszona Płońskiego i dopiero po tym, jak mocno nalegałem, pozwolono mi zobaczyć się z dowódcą. Wyjaśniłem mu, że to jest synagoga, święte miejsce dla Żydów i jedyna pozostałość, jaka nam, Żydom z Tykocina, pozostała. Odpowiedział, że nie było z góry zaplanowanego zamiaru skrzywdzenia świętego miejsca, po prostu bardzo potrzebował cegieł, więc wysłał swoich żołnierzy, by zburzyli opuszczone budynki. Dał mi dokument chroniący synagogę przed zniszczeniem, z którego potem kilkakrotnie korzystałem, gdy żołnierze przyszli zabierać cegły. Całkiem niewinnie i bez złych intencji zniszczyliby synagogę tylko dla cegieł.

W tym czasie w Tykocinie było tylko trzech Żydów: Becalel Wyłoga, który przybył przed nami i ponownie otworzył młyn swojego ojca, ja i mój brat. Na nasze szczęście plotka, że ​​wróciliśmy, szybko się rozeszła i ludzie, którzy potrzebowali leczenia, zaczęli przychodzić do mojego brata, lekarza. Płacili kurczakami, masłem, innymi produktami spożywczymi i z tego żyliśmy.

Każdy dzień przynosił ze sobą kolejnego ocalałego z Holokaustu. W ciągu kilku dni Eliezer i Arie Fritz, Tajbl i Fiszel Zylbersztajn, Mordechaj Brener, Icchak Feller i jego bratanek Szmuel, Eliezer i Zyskind Olsztajnowie, Eliezer Choroszucha, Alter Katz, Chaszke Jismach i jej dwoje dzieci i inni. Minął kolejny tydzień i było nas w Tykocinie dwudziestu Żydów. Bracia Fritz i Fiszel Zylbersztajn obsługiwali prasę olejową Kezkl-Berla Grodzińskiego, Mordechaj Brener przejął dom ojca i zarządzał zakładem czyszczenia wełny, który należał do jego ojca, Feller był zajęty interesami, a pozostali także utrzymywali się ze swoich interesów. Wieczorami spotykaliśmy się wszyscy razem, wspominaliśmy i szukaliśmy wzajemnych rad, a zwłaszcza rozmawialiśmy o zemście.

25 sierpnia, w trzecią rocznicę straszliwej rzezi, poszliśmy wszyscy razem do wspólnych grobów w lesie łopuchowskim. Stojąc tam, na leśnej polanie obok trzech okopów, nagle zauważyłem świeżo zruszoną ziemię. Zauważyłem również, że na krawędziach jednego z dołów była cienka szczelina w ziemi, podczas gdy wokół drugiego dołu nie było jakichkolwiek śladów. Przyglądając się bliżej, zobaczyłem długie żelazne pręty równej długości wystające z ziemi wokół dołu. Przypomniało mi się nagle moje spotkanie w Białymstoku, kiedy przybyłem tam tuż po wyzwoleniu. Spotkałem wtedy dwóch Żydów, którzy pod koniec wojny należeli do grupy wożonej przez Niemców zamkniętymi ciężarówkami w różne miejsca niemieckich zbrodni. Gdy Niemcom udało się zlokalizować w terenie poszukiwane miejsce, więźniom kazano otwierać  groby i za pomocą długich żelaznych prętów wyposażonych w haki wyciągać na wpół spróchniałe zwłoki, kładąc je na kłodach drewna i układając je warstwa po warstwie. Gdy wydobyto wszystkie zwłoki, ciała były polewane benzyną i podpalane. Od razu zrozumiałem, że tutaj zrobili to samo, aby ukryć swoją straszliwą zbrodnię. Schyliłem się, wbiłem rękę w piaszczystą ziemię i znalazłem kawałki spalonych i zwęglonych kości oraz popiół. Wyglądało na to, że Niemcy zdążyli spalić zwłoki tylko w jednym z dołów – tym, który miał cienką rysę na brzegach. Drugi dół nie wykazywał żadnych oznak palenia. Trzeci dół nie był pełny. Zabrakło kilkuset Żydów, których w tym tragicznym dniu nie było w Tykocinie i Niemcy nie byli w stanie wypełnić dołu. Zwały ziemi wykopanej trzy lata temu i mającej służyć do jego zasypania, wciąż leżały na wierzchu wokół dołu. Tylko sporadycznie, gdy czasem złapano jakiegoś Żyda, sprowadzano go do tego dołu, tam mordowano i chowano.

Zapytaliśmy mieszkającego w pobliżu rolnika o spalenie zwłok i powiedział nam, że na kilka tygodni przed odwrotem Niemcy przyszli na to miejsce, umieścili wokół niego silną straż i pilnowali, żeby nikt nie zbliżał się do tego miejsca. Ale widział dym unoszący się z miejsca.

Ten sam rolnik dał nam kilka siekier, a my ogrodziliśmy cały teren i umieściliśmy tabliczkę w języku hebrajskim i polskim „To jest zbiorowa mogiła ludności żydowskiej Tykocina, która została zamordowana i pochowana w tym miejscu 25 sierpnia 1941 r. przez hitlerowskich morderców ”. Oszołomieni i płaczący staliśmy wokół dołów. Przez łzy zdławionym głosem wygłosiłem jakąś mowę pochwalną. Potem wszyscy odmówiliśmy Kadisz i wróciliśmy do Tykocina. Wszyscy czuliśmy, że skoro przeżyliśmy, to z jakiegoś powodu – że zostaliśmy uratowani po to, by dać świadectwo. Wszyscy pragnęliśmy zemsty.

Przed wojną młody Polak o nazwisku Witek Kaczyński, syn rzeźnika z Tykocina, był bardzo zaangażowany w życie żydowskie w Tykocinie, do tego stopnia, że ​​mówił płynnie w jidysz. Później był jednym z przywódców Narodowego Ruchu Młodzieży w Polsce, który był w gruncie rzeczy ruchem antysemickim, a od chwili podboju Polski przez Niemcy oskarżał wszystkich polskich Żydów o kolaborację z Rosjanami. Wiemy, że 24 sierpnia 1941 r., w przeddzień rzezi, do Tykocina przyjechał samochód z kilkoma wysokimi rangą gestapowcami pytającymi o adres domowy Witka Kaczyńskiego. Kilka godzin później wyszedł tragiczny rozkaz nakazujący wszystkim tykocińskim Żydom stawić się na rynek następnego ranka. Przekazaliśmy tę informację władzom rosyjskim, które natychmiast aresztowały Witka Kaczyńskiego i zesłały do ​​obozu pracy przymusowej na Syberii, a około pół roku później dowiedzieliśmy się, że tam zmarł.

W tym czasie polska władza administracyjna nie była jeszcze zorganizowana. W każdym polskim domu w Tykocinie znajdowała się jakaś własność[2].  Część ludności żydowskiej zaufała Polakom i zdeponowała u nich swój majątek, a większość majątku została skradziona po rzezi. Polacy obawiali się nas, ponieważ zdawali sobie sprawę, że jeśli ocaleni z Holokaustu Polscy Żydzi – lub jakikolwiek anonimowy ocalony Żyd powróci do Tykocina, to będą musieli zwrócić cały skradziony majątek prawowitym właścicielom. Chcieliśmy im wybić z głowy, że majątek należy do nich i powiedzieliśmy: „Jest wielu innych Żydów, którzy przez całą wojnę ukrywali się w różnych miejscach i wszyscy wrócą do Tykocina”. Zorganizowaliśmy się też jako gmina żydowska, ogłosiliśmy się spadkobiercami starej gminy i zażądaliśmy czynszu od każdego Polaka, który mieszkał w mieszkaniach i domach prawowicie należących do powracającego Żyda lub jego spadkobierców. Czynsz, o który prosiliśmy, był minimalny, ale w każdym razie miał na celu jednoznaczne wyjaśnienie, iż uważamy, że skradziony majątek należy wyłącznie do społeczności żydowskiej.

W międzyczasie odradzało się skrajnie prawicowe podziemie nacjonalistyczne, które teraz nie miało już innych wrogów poza Żydami. Życie dla nas znów stało się niepewne. Od czasu do czasu docierały do ​​nas pogłoski o mordach ocalałych Żydów. Kiedy usłyszeliśmy o zamordowaniu dwunastu Żydów w pobliskich Sokołach, zaczęliśmy stosować szczególne środki ostrożności. Mój brat i ja mieszkaliśmy w domu naszych rodziców, a pozostali połączyli się w dwie grupy. Wieczorami starannie zamykaliśmy i ryglowaliśmy nasze drzwi i nie chcieliśmy ich otwierać, dopóki nie rozpoznaliśmy osoby. Wszyscy byliśmy uzbrojeni i od czasu do czasu oddawaliśmy strzał w powietrze na znak, że jesteśmy uzbrojeni. Ale tak długo, jak wojska sowieckie stacjonowały w mieście, czuliśmy się trochę bezpieczniej.

Pewnej nocy Żydzi ponieśli pierwszą ofiarę. Do Tykocina przyjechała z wizytą do Polki, swojej wybawczyni młoda Żydówka Bella Białostocka, która przeżyła zagładę ukrywając się pod jej opieką. Bella została napadnięta i postrzelona podczas spaceru na ulicy, a później zmarła od ran. Było to ostrzeżenie dla nas wszystkich i wszyscy wzięliśmy to sobie bardzo do serca.

W jedną z ostatnich nocy 1944 roku do młyna Becalela Wyłogi wrzucono bombę[3].

Na początku lutego 1945 r. otrzymaliśmy informację, że wojska sowieckie zamierzają opuścić Tykocin. Tego samego dnia zdecydowaliśmy się wyjechać i w ciągu tygodnia Tykocin opuścili wszyscy Żydzi.

Była dwunasta w południe. Będąc w Białymstoku usłyszeliśmy, że okolice Tykocina roją się od polskich chuliganów, którzy do woli siali chaos w mieście i nawet polskie władze, na początkowym etapie organizacji, były bezradne. Doprowadzenie do pewnego porządku zajęło im około sześciu miesięcy.

Z powodu naszego pospiesznego i przedwczesnego wyjazdu nie mogliśmy postawić odpowiednich nagrobków upamiętniających naszych bliskich, co mieliśmy zamiar zrobić. Nie zdążyliśmy też naprawić szkód w synagodze. Chcieliśmy zrobić jeszcze jedną rzecz, ale też się nam nie udało: na dziedzińcu jednego ze starych budynków, które częściowo służyły jako więzienie, pochowaliśmy dwóch młodych Żydów, brata i siostrę. Uciekli z rynku w czasie łapanki i po długim ukrywaniu się w okolicy, zostali złapani i zamordowani przez Niemców w dniu ich odwrotu z Tykocina. Chcieliśmy przywieźć ich ciała z dziedzińca i pochować je ponownie w porządnym żydowskim grobie, ale w tym momencie byliśmy zbyt wyczerpani naszymi własnymi doświadczeniami. Potem opóźniło się to z powodu gorących letnich miesięcy i dlatego, że tak pośpiesznie opuściliśmy Tykocin. Nie byliśmy w stanie wykonać tego ostatniego obrzędu i doprowadzić ich do spoczynku na cmentarzu.

Jedyną akcją, która przyniosła pewien sukces i satysfakcję, było zebranie szczątków świętych przedmiotów ze zniszczonej synagogi. Poprosiłem miejscowego księdza, aby powiedział swoim parafianom, że jeśli mają coś z synagogi, muszą nam to zwrócić, a także rozpuściłem plotkę, że każdy, kto tego nie zrobi, z pewnością może spodziewać się ciężkiej kary z nieba. Pewnego wieczoru w naszych drzwiach pojawiła się Polka mieszkająca w pobliżu synagogi i dała mi górną część zasłony, która wisiała przed Świętą Arką oraz kilka hebrajskich liter, które ją zdobiły, ale zostały oderwane. Litery znajdują się obecnie w moim posiadaniu, a resztkę zasłony podarowałem Eliezerowi Fritzowi, ponieważ miał emigrować do Palestyny wcześniej niż ja. Pomyśleliśmy, że odpowiednim miejscem dla obu tych przedmiotów będzie jakaś organizacja powołana dla ustanowienia wiecznej pamiątki, która wraz z tą księgą[4] poświęcona będzie naszemu ukochanemu miastu i naszym braciom i siostrom, którzy ponieśli męczeńską śmierć.

 
 
 


        



[1] Tessera – mozaika kładziona na podłodze wykonywana przy pomocy małych  kwadratowych bądź prostokątnych kawałków kamienia (kostek) lub szkła barwionego albo złoconego

[2] Chodzi o własność żydowską, zdeponowaną lub zagrabioną

[3] Zapewne była to akcja antysemicka

[4] Chodzi o Sefer Tiktin