25 Sierpnia 2017

Spotkania ze śmiercią



Historia Tauby i jej brata Fiszela Zylbersztejn
ocalonych z tykocińskiej Zagłady

Sefer Tiktin, Tel Aviw 1959

 

Tłumaczenie z hebrajskiego na angielski Selwyn Rose

 

Tłumaczenie na język polski Tomasz Markiewicz




Na początku w Tykocinie było niewielu Niemców. Polacy, czując zapach łatwego łupu, uznali to za okoliczność sprzyjającą, aby łupić i kraść i robili to; przyjeżdżali do Tykocina z całego terenu, prowadząc konie i wozy i zaczęli szabrować żydowskie domy.

Wielki strach padł na Żydów. Tylko niewielu odważyło się sprzeciwić szabrownikom, jak nasz sąsiadka, Rebeka, córka Ślepaka, kowala, który opierała się stanowczo, ale w końcu opuściła dom, podobnie jak domy innych - bez mebli - nawet krzesła. Inni którzy zostali, jak Abraham Iser Sipowitz(1) i jego rodzina, zostali zamordowani z zimną krwią.

Nasz dom był także splądrowany przez napastników, wśród nich R-ski, K-ski, P-s i inni Polacy, którzy byli naszymi znajomymi. Ukrywali twarze za maskami i kradli wszystko, co wpadło w rękę.

Ustanowiono niemiecką władzę. Wszyscy młodzi żydowscy mężczyźni zostali zabrani do pracy przymusowej w obozach, które były wcześniej używane przez Rosjan. Młodzi Polacy zostali wyznaczeni do pilnowania nas. To byli nasi koledzy ze szkoły, rok wcześniej kolegowaliśmy się ze sobą, a teraz z jakiegoś powodu uwierzyli, że Żydzi to komuniści. „Tańczyliście z Rosjanami”, mówili: „teraz możecie ciężko pracować!”. Pamiętam, że jeden powiedział: „Jutro będą zabijać was wszystkich”, a gdy to mówił przeciągnął ręką po gardle.
Około sześciu tygodni później miejski herold Jabłoński, ogłosił, że wszyscy zdrowi Żydzi, od najmłodszych do najstarszych, muszą zgłosić się na rynku koło pomnika.(2)

Tykocin był zdezorientowany. Jedni myśleli, że Niemcy chcą nas wszystkich zamknąć w getcie w Łomży, inni, że chcą wybrać najsilniejszych, a spośród nich najmłodszych, którzy mają być wysyłani do obozów pracy.  Wielu podchodziło sceptycznie do rozkazu stawienia się  i pytało: "a co jeśli nie ..?" Opinie były podzielone również w naszym domu. Mój ojciec (Z "L), który radził się Rabbiego Ab'eleh, powiedział, że powinniśmy się zgłosić na rynek,
podczas gdy mój brat Fiszel, który walczył z Niemcami w armii polskiej, został ranny i uciekł z frontu, postanowił uciekać z miasta.


Wieczorem zjawił się mój wuj, Szalom Icchak Olcha, zabrał mnie z moją siostrą Małką do swojego wiatraka na skraju miasta. Nasza matka i ojciec, którzy zostali w domu sami, poszli do domu polskiego znajomego Ostrowskiego, który ukrył ich na polach kartofli. Nasz dom został pusty.


Nadszedł dzień grozy. Zaległa grobowa cisza; Żydzi pozamykali się w swoich domach i nie odważyli się podnieść głosu. Nikt nie wiedział, co ten dzień przyniesie; Nikt też nie wiedział, co ma robić. Poszliśmy, moja siostra i ja, do młyna Yekutiel, obok młyna mojego wuja. Było tam już wielu Żydów , którzy nie wiedząc, co los im przyniesie zastanawiali się, czy zgłosić się czy uciekać. Nasz polski znajomy, którzy przechodził obok powiedział, że Niemcy zamierzają tylko przenieść całą ludność żydowską Tykocina do getta w Łomży, więc  oboje postanowiliśmy się zgłosić na rynku. Nagle przyszedł nasz brat Fiszel. Spotkał Ostrowskiego, który powiedział mu, że nasi rodzice ukrywają się u niego. Te informacje przechyliły szalę i postanowiliśmy przyłączyć się do naszych rodziców. W drodze na pole ziemniaków, gdzie się ukrywali, minęła nas niemiecka ciężarówka załadowana ludnością żydowską, kierując się w
stronę Łopuchowa.


Pod wieczor z tego kierunku słychać było strzały. Ostrowski, który pojechał do miasta, wrócił przestraszony i kazał nam natychmiast się wynosić z jego domu. Niemcy powiedzieli mu, że każdemu, kto ukrywa Żydów w swoim domu, grozi śmierć. Błagaliśmy go, żeby uratował nam życie i matka nawet zaoferowała mu pieniądze i zgodził się ukryć nas do rana. On również dał nam wyjaśnienie dotyczące strzelaniny. Gorzka prawda była prawie niemożliwa do zaakceptowania. Ostrowski wyjaśnił: "... dzisiaj był pierwszy transport ..." Rano musieliśmy wyjechać z naszego schronienia, nie mając pojęcia, w którą stronę skręcić i dokąd pójść.

 

Poszliśmy się do Sokół, gdzie mieliśmy krewnych. Na stacji kolejowej koło Łap poznałam Polaka, dobrego człowieka, a on nam powiedział, że rodzina Mosze Lifszitz, którego żona Szifra pochodziła z Tykocina, ukrywała się w pobliskiej Wiźnie. Zostaliśmy z nimi przez całą noc, a następnego ranka ruszyliśmy do Łap. Zostaliśmy tam przez kilka tygodni, moja matka i siostra z rodziny Piekarewiczów i mieszkałam z rodziną Żelazów, oboje z Tykocina. Mój brat Fiszel, który ukrywał się z przyjacielem w lasach - dołączył do nas. Rodzina została ponownie zjednoczona i poszliśmy do naszego krewnego Chaima Jehoszuy Olchy w Sokołach. Żadni Żydzi, którym opowiadaliśmy o losie Żydów z Tykocina, nie byli w stanie w to uwierzyć.


Żydzi w Sokołach żyli w strachu przed Niemcami. Ich własność została przejęta, a młodzi ludzie zostali zabrani do pracy przymusowej. Pracowałam z kobietami z Sokół susząc torf i w różnych innych instytucjach, które zostały przekazane polskiej kontroli. Żydzi, którzy ukrywali swoją własność, zostali powieszeni. Byłam obecna przy jednej z egzekucji, w której żona ofiary trzymała jego nogi, które całowała histerycznie i powiedziałam sobie, że jeśli mam siłę przetrwać wszystkie te okropności, to będę w stanie opowiedzieć o nich całemu światu.


Tego samego listopada 1942 r. miejscowi Żydzi zostali zmuszeni do zebrania się na rynku w Sokołach. Pojawiła się ta sama mowa morderców, która miała miejsce w Tykocinie, a wielu Żydów, szczególnie młodych, uciekło do lasu. Moja siostra Małka poszła do naszych krewnych. Nasz ojciec, matka, mój brat i ja, inni z Tykocina, którzy znaleźli schronienie w Sokołach i wielu innych z Sokół, uciekliśmy w stronę Tykocina, ponieważ tam panował teraz spokój i cisza. Szliśmy w grupach, blisko siebie, ale nagle zostaliśmy zauważeni i ostrzelani. Grupy rozpadły się i zaczęliśmy uciekać. Biegłam obok mojego brata, bez tchu i pokryta gęstym błotem, które mieszało sie z pierwszym śniegiem zimy, który spadł tej nocy. Razem było nas siedmioro z Tykocina: Mordechaj Jabłonowicz, Chaja i Sonia jego siostry, Alter Katz, Mosze-Chaim Wiski, mój brat Fiszel i ja.


O świcie dotarliśmy do Kurowa. Wszyscy byliśmy głodni i zmarznięci. Zapukałam do drzwi jednego z domów i dostaliśmy jedzenie. Właściciel pozwolił nam nawet ukryć się w jego stodole. W niedzielę wrócił z kościoła z wiadomościami, że ludzie, którzy ukrywają Żydów, prawdopodobnie zostaną zabici i wyrzucił nas.


Myśleliśmy, czy udać się do getta w Białymstoku, ponieważ wierzyliśmy, że nasi rodzice są tam, a utraciliśmy kontakt z nimi od czasu ucieczki z Sokół. Wędrowaliśmy bez celu. Rano powiedzieliśmy: "Na Boga, niech to już będzie wieczór”, a wieczorem powiedzieliśmy „Na Boga, niech to już będzie rano”, z powodu trwogi w sercach naszych.(3) Nasza grupa rozproszyła się i pozostałam sama z bratem. Odtąd przez półtora roku krążylismy wśród wiosek po okolicy, śpiąc na ziemi w lekkich bawełnianych ubraniach. Czasem ukrywaliśmy się w stodołach bez wiedzy właścicieli. Otrzymywaliśmy lub kradliśmy jedzenie i dzieliliśmy je małymi porcjami tak, aby starczyło na jak najdłużej, ale zawsze byliśmy głodni. Byliśmy bardzo głodni i wyglądaliśmy jak szkielety.


Pewnej nocy, ciemnej, zimnej i śnieżnej, drżąc z zimna, głodni i mokrzy, byliśmy w pobliżu małej wioski, zapukaliśmy do drzwi domu oddalonego nieco od wsi. Drzwi otworzyła starsza kobieta, o nazwisku Wiśniewska. Poprosiliśmy ją, żeby nas wpuściła i pozwoliła się trochę ogrzać. Jej sympatia i litość były wyraźnie widoczne na jej twarzy i była bardzo wzruszona, ale wyjaśniła nam, że boi się, że jej młody syn doniesie o nas Niemcom, ponieważ ci dają białą mąkę każdemu, kto doniósł im o Żydach. Po jakimś czasie znaleźliśmy się w tej samej okolicy i przez pomyłkę zapukaliśmy do tych samych drzwi. Otworzyła starsza pani Wiśniewska, zobaczyła nas i smutek pojawił się na jej twarzy. " Serce mi się krajało, kiedy was wtedy odesłałam w burzę i śnieżycę"-powiedziała. "Wejdźcie." Gdy jej syn, młody człowiek około 19 lat, którego nigdy nie widziano bez noża schowanego w bucie, zobaczył nas, zamyślił się głęboko i postanowił: "Obejdę się bez białej mąki. Nie wydam was Niemcom”. Najwyraźniej byliśmy warci więcej niż biała mąka!

 

Mimo, że niebezpieczeństwo wydania wisiało nad naszymi głowami robiliśmy wszystko, aby zapobiec naszemu powrotowi do zimnego świata na zewnątrz.
Naszą "gospodynią" była starsza wdowa, a wraz z nią mieszkała córka, jej mąż i syn i córka. Córka zrobiła sobie sukienkę na nadchodzące święto, ale święto zbliżało się , a szata była niedokończona. Ponieważ umiałam szyć, powiedziałam, żeby pozwoliła mi ją dokończyć i pracowałam w dzień i w nocy i wreszcie skończyłam ku jej wielkiej radości. Ale kiedy jej ulubiony syn ponownie zniknął, obawialiśmy się znowu, że zostaniemy odesłani. Teraz zostaliśmy ocaleni przez zazdrość, która wybuchła między synem a jego siostrą: zażądał, żebym mu zrobiła sweter na drutach, a wtedy nadal pozwoli nam ukrywać się w jego domu. Mój brat grał dużo w warcaby z chłopakiem - to była jego ulubiona gra, i pilnował się, żeby nie wygrywać zbyt często, aby go nie zrazić.


 

zylbersztejn3.jpg

 

Yona–Taivel (Tauba) i Fiszel Zylbersztejn

 

Zostaliśmy w ich domu trzy tygodnie. Każde pukanie do drzwi budziło nasz strach i gdy goście przyjeżdżali uciekaliśmy do naszego pokoju, aby się ukryć. Za drzwiami słyszeliśmy ich rozmowy, które niejednokrotnie dotyczyły losu Żydów. Większość z nich cieszyła się z  rzezi narodu żydowskiego i mówiła o Hitlerze jako o zbawcy, którego zesłał Bóg, aby zniszczyć Żydów jako zabójców Jezusa. Rozmowy te jasno wskazywały, co nas czeka, gdyby nas Polacy odkryli - nic by nie pomogło. Rodzina Wiśniewskich w obawie o życie po raz kolejny stwierdziła, że ​​nie mamy wartości i nakazała nam opuszczenie domu. Znowu byliśmy wędrowcami na polach, gdzie za każdym krzakiem czekała zasadzka.

 

Kiedy indziej ukryła nas polska kobieta, podczas gdy mąż był w podróży służbowej do Białegostoku, ale kiedy wrócił i usłyszał, że żona ukrywa w domu dwójkę Żydów, zdenerwował się i zaczął ją lżyć. Nasza sytuacja była bardzo nieprzyjemna i obawialiśmy się, że może na nas donieść i natychmiast wyszliśmy. Kobieta zawiesiła mi krucyfiks na szyi i powiedziała: "Troszcz się o krzyż, idź jego drogą; To dobry sposób, a Bóg pomoże ci przetrwać wojnę ". Pocałowała mnie w czoło ze łzami w oczach:" Kiedy przyjedziesz do Ameryki, wyślij nam trochę dolarów ".

 

W marcu 1943 roku przybyliśmy do Baranowa (4), gdzie mieszkał Józef Ulsza. On również ukrywał nas z powodu moich umiejętności krawieckich. Pewnego dnia pojawił się w domu Alter Katz. Alter był mistrzem krawieckim i ukrywał się u przyrodniego syna Ulszy z powodu swoich umiejętności i szył dla Ulszy. Kiedy jego praca została skończona, zostaliśmy wysłani przez Ulszę do jego szwagra Kulikowskiego. Dostaliśmy pokój. Alter Katz szył, ja pomagałam. Kulikowski był dobrym biznesmenem. Mówił: "jeśli jestem w niebezpieczeństwie, trzymając Żydów w moim domu, przynajmniej będę mógł z nich korzystać i zarabiać na nich". Był urodzonym hazardzistą i ukrywał w naszym pokoju towar, przeznaczony na czarny rynek, a nawet utrzymywał kontakt z tajnymi kupcami i Żydami z getta białostockiego.

 

Kiedyś dałem Kulikowskiemu list do moich rodziców, którzy zgodnie z informacjami Altera Katza, byli w getcie w Białymstoku. Poprosiłem go, aby wrzucił go na ziemię gdzieś w dzielnicy żydowskiej, aby każdy Żyd, który go zobaczy, rozpoznał, że ​​jest napisany w języku hebrajskim, a potem dostarczył rodzicom. W liście poprosiłem rodziców, aby zrobili wszystko, co w ich mocy, aby umożliwić nam dostanie się do getta białostockiego, miejsca, które wydawało się być mniej lub bardziej bezpieczne. I to się sprawdziło. List dotarł do komisji getta, a stamtąd do moich rodziców. Później powiedzieli mi, że moi rodzice dokonali wszystkich niezbędnych przygotowań i przekupili "prawych ludzi", aby zabrać nas do getta, ale getto zlikwidowano i na moje szczęście, plan nie doszedł do skutku.

Kulikowski wyzyskiwał nas do wszelkiego rodzaju prac, pośród których musiałam przygotować dla niego piękną choinkę. Ale w domu spędziliśmy sześć tygodni w ciszy i spokoju. Pamiętam, że jego matka, stara prosta polska kobieta, odnosiła się do likwidacji Żydów z cichą satysfakcją. - Co się stało? - pytała. - Czyż Rosjanie zabijali Żydów? A w każdym razie Żydzi zamordowali Chrystusa!

 

Po sześciu tygodniach Kulikowski przeniósł mnie do szwagra S-go w Sannikach, który również potrzebował pracownika. Po dwóch tygodniach przybył mój brat razem z Alterem Katzem. Żona S-go była pogardliwa, oburzająco antysemicka, traktowała nas jak niewolników, głodziła i trzymała w stodole. Pewnego dnia ta zła kobieta weszła do domu i krzyknęła "Wynosić się stąd natychmiast, jasne?" W pobliskiej stodole ukrywali się dwaj Żydzi, Chaja i Mordechaj Jabłonowicz. Polak, S-ki, odkrył ich, zamknął w stodole, narobił krzyku i wezwał policję.

 

Oczywiście uciekliśmy i ukryliśmy się w pobliskim lesie. Wieczorem wpadliśmy na grupę Polaków. "Pospieszcie się i uciekajcie" – powiedzieli - dzisiaj w Sannikach złapali dwóch Żydów z Tykocina, którzy ukrywali się w stodole”. Brat, który odmówił pójścia na posterunek policji, został okrutnie zamordowany przez S-skiego. Siostra została zabrana na policję i tam zabita.(5)

 

Uciekliśmy z Sannik w połowie maja 1944 roku. Przez dwa miesiące krążyliśmy po okolicznych lasach, aż wreszcie udaliśmy się „do domu ", w stodole Ulszy, bez jego wiedzy. Stamtąd robiliśmy wypady w okolice, żeby ukraść trochę jedzenia, a spaliśmy w stodole pod pszenicą.


Front zbliżył się, a niemiecka armia zaczęła odwrót. Pewnego ranka jeden z ich batalionów przybył z Sannik i obozował w stodole Ulszy. Setki niemieckich żołnierzy umościło się wygodnie na pszenicy ... z naszą trójką pod spodem, wstrzymujących oddechy. Nie odważyliśmy się poruszyć palcem i leżeliśmy nieruchomo pod pszenicą przez cały dzień i 

noc. Ostatecznie mój brat zasnął ze zmęczenia; Niemcy usłyszeli jego chrapanie i złapali go. W stodole natychmiast podniósł się tumult. Żołnierze znależli widły i zaczęli szukać reszty. Widły są ostre i ranią do krwi, na koniec wszyscy zostaliśmy złapani, w tym również Alter Katz. Na szczęście żołnierze nie byli z gestapo, ale z Wehrmachtu i zabrali nas pod strażą do Białegostoku, gdzie wysłano nas do Gestapo przy ul. Sienkiewicza 15. Byliśmy długo przesłuchiwani, szczególnie jeśli chodzi o nasze pochodzenie i gdzie ukryliśmy się w ciągu ostatnich kilku lat. Nie powiedzieliśmy, że jesteśmy z Tykocina, ponieważ myśleli, że jesteśmy komunistami i oczywiście nie powiedziałam im nazwisk Polaków, którzy nas ukrywali.

 

Zostaliśmy umieszczeni w celach śmierci. Na ścianach były napisy Żydów, którzy byli tu przed nami, ich imiona i daty ich aresztowania i wykonania wyroku. Było dla nas jasne , czego możemy się spodziewać i to rodziło ból po tym wszystkim , co przeżyliśmy, po wiecznych wędrówkach, okrucieństwie, które widzieliśmy na własne oczy, ile razy stawaliśmy w obliczu pewnej śmierci i zawsze w ostatniej chwili - byliśmy uratowani - teraz mieliśmy umrzeć tuż przed wyzwoleniem, które mogło nadejść już za kilka tygodni! Ale znowu szczęście nam sprzyjało i zostaliśmy ocaleni po raz kolejny.

 

Było południe, a południe jest południem nawet przy ul. Sienkiewicza 15 i stało się tak cicho, jak gdyby wszyscy wyszli i nie było żywej duszy w budynku. Ostrożnie i cicho, mój brat zdołał rozluźnić ogromny kamień w potężnym piecu stojącym w kącie pokoju, wydłubując brzegi paznokciem. Natychmiast wspiął się przez odkrytą dziurę, a Alter za nim. Z pewną trudnością udało mi się wdrapać i przecisnąć przez dziurę i dołączyć do nich, ale otwór prowadził tylko do korytarza. Zauważyliśmy materace złożone w rogu i natychmiast ukryliśmy się pod nimi. Mój brat, który wyszedł pierwszy, leżał po prawej stronie, Alter Katz w środku, a ja na drugim końcu. Kiedy trochę odpoczeliśmy, brat wyjrzał ostrożnie, wstał i dał sygnał do Altera, żeby poszedł za nim i powiedział mi, żebym do nich dołączyła. Ale gdy wyszli na zewnątrz, nie słyszałam ich. Po krótkiej chwili usłyszałam ciężkie kroki, brzęk klucza i wybuch klątw: "Polskie świnie pomogły im uciec". Nasze szczęście, że pomyśleli, że uciekliśmy z pomocą Polaków i wyszliśmy z budynku i nie przeszukali go dokładnie, bo najprawdopodobniej odkryliby mojego brata i Altera ukrywających się na dachu garażu na dziedzińcu i mnie, zaledwie kilka kroków od nich pod stosem materacy.

W nocy usłyszałam, jak brat mnie woła. Wyszłam na dziedziniec i dołączyłam do nich. Spędziliśmy kolejne sześć dni i nocy - najdłuższe dni, jakie kiedykolwiek znałam. Czekaliśmy na wyzwolenie godzinami, ale bardzo długie były te godziny, bo spodziewaliśmy się w każdej chwili, że zostaniemy odkryci i zginiemy. Jeśli nawet nie odkryliby nas, to mogliśmy umrzeć z głodu, bez okruchu jedzenia i kropli wody do picia. Ale co mogliśmy zrobić innego niż ukryć się na dachu i mieć nadzieję, że dobry Bóg, który nie zostawił nas przez te długie lata, nie opuści nas i teraz!


W siódmą noc naszego pobytu na dachu stało się - Niemcy wycofywali się. Ale zrobili to zgodnie z  polityką "spalonej ziemi", zniszczyli i spalili wszystko. Płomienie były coraz bliżej naszego dachu i nie mieliśmy innego wyjścia, niż skok z dachu na ulicę poniżej. Szczęśliwie wylądowaliśmy na trawniku. Znalazłam trochę wody, która płynęła po ziemi, więc położyłam się na ziemi i zaczęłam ją pić. Ktoś złapał mnie za włosy i odciągnął . Uciekliśmy w stronę getta i ukryliśmy się w jednym z budynków, które ciągle jeszcze stały.

Widzieliśmy światło w jednym z pobliskich domów, ale obawialiśmy się opuścić naszą nową kryjówkę, bo Niemcy nadal prowadzili walki w Białymstoku. Ostatecznie mój brat zaryzykował i zapukał do drzwi. Jego wygląd musiał być przerażający: głodny, wychudzony i obdarty, brudny, z dwutygodniowym zarostem i brodą. Kiedy otworzyły się drzwi, szybko powiedział: "Jestem Żydem" i poprosił o trochę jedzenia. Po krótkiej chwili wrócił z garnkiem parujących płatków owsianych w ręku i chlebem.

 

 W domu mieszkała inteligencka rodzina rosyjska. Przepraszali za to, że nie dają nam schronienia, ponieważ bali się Niemców, ale powiedzieli, abyśmy tu nazajutrz wrócili. Karmili nas przez następne trzy dni. Czwartego dnia, 27 lipca 1944 r., miasto zostało wyzwolone przez Rosjan.

 

Baliśmy się Rosjan i uciekliśmy na drugi koniec miasta, z dala od walk. Ciągle baliśmy się opuszczać dom, bo walki uliczne jeszcze się nie skończyły. Tylko mój brat czasem wychodził, żeby sprawdzić co się dzieje. Kiedyś wrócił z wiadomościami - "Właściciele wrócili!".


Dwa tygodnie później wróciliśmy do Tykocina, miasta mojego urodzenia, który został teraz zniszczony i splądrowany. Tam gdzie kiedyś stał nasz dom była pusta dziura. Dom mojego wuja stał nadal. Mieszkała tam teraz polska rodzina. Wyeksmitowaliśmy ich i sami się wprowadziliśmy. Powoli czternastu ocalonych z Tykocina wróciło i osiedliło się, wśród nich Mosze Turek, lekarz, który nas leczył. Byliśmy tam przez około sześć miesięcy pracując w olejarni. (6)


Lecz opłata za nasze cierpienia i wędrówki nie została jeszcze spełniona. Polscy nacjonaliści, którzy byli przeciwko władzy rosyjskiej, ukrywali się w lasach i zajmowali się głównie mordowaniem Żydów. Inni Polacy odsłonili również swoją prawdziwą twarz i wieści o pogromach Żydów dochodziły do ​​naszych uszu. W Tykocinie popełniono morderstwo, gdy Bella Białostocka, młoda Żydówka z Białegostoku, która ukrywała się podczas wojny w okolicach Tykocina, została zastrzelona u jej drzwi. Została zabrana do lekarza, ale umarła z powodu ran (7). Dotarło do nas, że znowu musimy kontynuować nasze wędrówki z naszym bagażem w rękach. Tym razem mieliśmy tylko o jeden cel -  Izrael.

 

 

 

---

 

 


(1) Abraham Iser Osipowicz został zamordowany wraz z rodziną w domu przy Placu Czarnieckiego, uratowała się 15-letnia Chaja, która zginęła potem w tykocińskiej Zagładzie. Czterej sprawcy, znani mieszkańcom Tykocina nie ponieśli kary, jedyny żyjący sposród nich w procesie po wojnie został uniewinniony.

(2) Pomyłka autorki relacji, Żydzi mieli się stawić na Starym Rynku blisko synagogi nad Kaczym Rowem (Motławą)

(3) Deuteronomium 28:67, tłum.wg.Pismo św. Starego i Nowego Testamentu, Brytyjskie i Zagraniczne Tow. Biblijne Warszawa 1975

(4) prawdopodobnie Broniszewo

(5) Mordechaj i Chaja Jabłonowicz, rodzeństwo Abrahama Jabłonowicza, którego relacja jest zamieszczona w w ST. Informacje uzyskane od mieszkańców Sanik pozwalają poznać bliżej okoliczności wydania i zamordowania rodzeństwa Jabłonowiczów. Sołtys wsi , Adam Cackowski, zmuszony do dostarczenia schwytanych Żydów na posterunek żandarmerii w Tykocinie chciał ułatwić ucieczkę Chai Jabłonowicz i zachęcał ją do tego, jednak dziewczyna była zrezygnowana i biernie poddała się losowi. Pisemna relacja mieszkańca Sanik na ten temat znajduje się w posiadaniu CBnHiKMM.

(6) uruchomili wytwórnię oleju jadalnego na ul. Bernardyńskiej, należącą do rodziny ( vide-Menachem Turek, Tykocin po Zagładzie, Sefer Tiktin, Tel Awiv  1959).

(7) Bella Białostocka ukrywana była pod Tykocinem przez Bronisławę Chwiesińską. http://arch.ipn.gov.pl/ftp/pamiec_ebooki/REJESTR_faktow_Represji_net.pdf s. 359;

O jej zamordowaniu pisze Menachem Turek : Tykocin po Zagładzie, ST tel Aviw 1959



 

 

Wersja oryginalna w języku angielskim na stronie JewishGen Yizkor Book Project:
http://www.jewishgen.org/yizkor/Tykocin/tyc506.html#Page527