25 Sierpnia 2017

Ciągle w biegu



Historia Bezalela Wyłogi
Ocalonego z tykocińskiej Zagłady

 

 Tłumaczenie z jęz. hebrajskiego na angielski Selwyn Rose

 

Tłumaczenie na język polski Barbara Maliszewska i Tomasz Markiewicz



Stałem na rogu ulicy w Tykocinie, rozmawiając z dwójką młodych chłopców, gdy podjechał mały samochód. Dwóch wysokich oficerów gestapo wyskoczyło i zapytało nas po niemiecku o drogę do Knyszyna. Ponieważ biegle władałem jidysz, zrozumiałem ich pytanie i odpowiedziałem: "Skręć w lewo, a potem prosto". Wyższy z nich, postury rycerza ważącego ponad 100 kilogramów, zapytał: "Czy jesteś Żydem?" – „Tak” - odpowiedziałem. Podniósł rękę, wziął szeroki zamach i jego dłoń wylądowała na moim policzku. Pomimo, że był to piękny, jasny dzień i słońce świeciło na jasnym niebie, zobaczyłem gwiazdy tańczące przed moimi oczami. Było to cios, które będę pamiętał przez wiele wiele lat.

Miałem wówczas 16 lat. Od tego momentu nosiłem w sercu straszliwy strach przed Niemcami, strach, którego żadne tłumaczenie czy przekonywanie nie było w stanie usunąć. Wystarczyło, że usłyszałem słowo Niemiec, natychmiast uciekałem. Wydaje się, że ten strach rzucił cień na resztę mojego życia.

 

Minęło kilka miesięcy. Był koniec 1940 roku, a sytuacja była bardzo niejasna. Armia polska (1) wycofywała się z tego obszaru i spodziewano się w każdej chwili przybycia Rosjan. My Żydzi mieliśmy nadzieję, że pod rosyjskim władzami nasza sytuacja poprawi się i oczekiwaliśmy ich przybycia z pewną dozą satysfakcji.

 

Byłem pierwszym, który zobaczył rosyjskich żołnierzy wjeżdżających do miasta. Wiatrak mojego ojca znajdował się poza miastem, przy głównej drodze prowadzącej do Tykocina. Byłem na dziedzińcu młyna, gdy nagle zobaczyłem, jak zbliżają się do mnie dwaj rosyjscy żołnierze. Zadali mi parę pytań, ale gdy zobaczyli pluton polskich żołnierzy, którego droga odwrotu także przebiegała obok naszego młyna, odeszli pośpiesznie. Polscy żołnierze, którzy widzieli, jak rozmawiałem z Rosjanami, otoczyli mnie i bez jakiegokolwiek śledztwa czy żądania wyjaśnień, postawili mnie pod murem. Pomyśleli, że jestem komunistą współpracującym z Rosjanami i żadne moje tłumaczenia nie pomagały. Byli gotowi ze swoimi karabinami, odbezpieczyli broń ze złowieszczym dźwiękiem i wycelowali we mnie. Dosłownie w ostatniej chwili pojawił się tutejszy Polak, który był świadkiem całego incydentu i przekonał ich, że się mylili.

 

Rok później znów znalazłem się w obliczu śmierci. Wraz z wycofaniem się Rosjan z Tykocina, ja również wyjechałem i przeniosłem się do Białegostoku. Niemcy wkroczyli do Białegostoku zaledwie kilka dni później i już pierwszego dnia, w piątek, dokonali pogromu. Setki Żydów, pośród nich również ja, zostało zaprowadzonych do synagogi i tam uwięzionych. Pod wieczór, kiedy w środku było około czterystu Żydów, Niemcy podłożyli ogień. Drzwi synagogi były zamknięte, a Niemcy rozstawili stanowiska karabinów maszynowych ... "Na zewnątrz pustoszyć je będzie miecz, a wewnątrz strach” (2) Wielu zostało zgładzonych przez ogień, ale o wiele więcej przez niemieckie karabiny maszynowe. Tylko niewielu zdołało wyskoczyć z okien i uciekli ratując życie. Los był dla mnie łaskawy i byłem pośród tej ostatniej grupy. Od razu ruszyłem w drogę do Tykocina.


Dotarłem do Tykocina w niedzielny poranek. Po drodze wszystko, co miałem dałem rolnikom, nawet ubranie, więc kiedy doszedłem do Tykocina byłem tylko w bieliźnie. Przez następne pięć tygodni mieszkałem u moich rodziców, pracując w młynie mojego ojca. Dla wszystkich Żydów z Tykocina było to pięć tygodni pełne strachu. Panoszyli się polscy chuligani, dokonując aktów przemocy wobec nas i zmieniając nasze życie w piekło na ziemi. Nasze majątki przepadły. Z ciężkim sercem i wielkim niepokojem oczekiwaliśmy przyszłości.

 

Potem nadszedł najbardziej zatrważający i przerażający dzień w żydowskiej historii Tykocina. Na rozkaz Niemców Żydzi, w tym kobiety i małe dzieci zgromadzili się na rynku. Tylko nieliczni nie stawili się i ukryli w swoich domach, wśród nich moja rodzina. Następnego dnia Niemcy weszli do naszego domu i wyciągnęli wszystkich na rynek, z wyjątkiem mojego ojca, mojego brata Jehuda i mnie. Mój ojciec ukrył się w domu polskiego sąsiada, który nazajutrz przekazał go w ręce Niemców, a ci go zamordowali. Mojemu bratu, Jehudzie, który uciekł do okolicznych lasów, udało się pozostać przy życiu aż do momentu, kiedy do zakończenia wojny zostało około trzech miesięcy. Wtedy został odkryty, przekazany Niemcom i zamordowany.

 

Ja - który od momentu silnego uderzenia w twarz przez niemieckiego oficera dwa lata wcześniej - obawiałem się wszystkiego związanego ze słowem "niemiecki", uciekłem do okolicznych lasów. Ponownie miałem szczęście, bo wielu rolników, którzy znali mnie z powodu ich częstego bywania we młynie, pomogło mi. Ale żaden z nich nie zgodził się, przechować mnie w swoim domu nawet na jedną noc. Tak więc tułałem się w tę i we w tę po polach i lasach, śpiąc w  różnych kryjówkach lub pod gwiazdami.

 

Pozostawałem w kontakcie listowym z przyjaciółmi w getcie w Białymstoku, wśród nich z  Aron Feler z Tykocina. Pisali mi, że życie w getcie było stosunkowo spokojne i radzili, bym do nich dołączył. Wahałem się zamykać dobrowolnie w murach strzeżonych przez Niemców i wolałem wieść życie koczownicze w lasach, gdzie mimo wszystko, byłem sam sobie panem. Ale warunki były ciężkie, zimno i głód wyniszczały mnie, aż wreszcie uległem powtarzającym się prośbom przyjaciół i w 1942 poszedłem do getta w Białymstoku. Początkowo miałem poczucie, że wysyłam się na śmierć, ale z czasem poczułem, że życie w getcie było spokojne, uporządkowane i lepsze niż życie zaszczutego zwierzęcia, jakie wiodłem na zewnątrz. Aż do momentu, gdy nagle liczba strażników wokół getta znacząco wzrosła , a bramy getta zostały zamknięte ... a pierwsza "Akcja" zaczęła się. Tysiące Żydów zgarniano tak łatwo, jak porzucone jaja, a szanse na ucieczkę z tej matni były niemal zerowe. Ale bramy getta były otwarte przez kilka dni i rzuciłem się do ucieczki, póki jeszcze tliło się we mnie życie.

Znowu koczowałem po lasach otaczających Tykocin, dopóki polski rolnik o nazwisku Stanisław Roszkowski nie zlitował się nade mną, zabrał do domu i dał kąt w stodole, bym tam mieszkał. Krótko później dołączył do mnie, do tej samej stodoły, Szmul Feler.

 

Pewnego letniego dnia 1943 r. pojawił się pluton żołnierzy poszukujących partyzantów działających na tym terenie . Kiedy Roszkowski powiedział nam, że Niemcy nadchodzą, uciekliśmy z tego miejsca na mokradła w pobliżu. Przez cały dzień staliśmy przerażeni, po szyję w wodzie, słuchając krzyków Niemców prowadzących poszukiwania, drżeliśmy ze strachu. Niemcy również przeszukiwali dom Roszkowskiego i stodołę, która była naszym schronieniem. Powiedział nam potem , że używali bagnetów i wideł do dźgania sterty siana, która była naszym domem.


Tego wieczora wróciliśmy do Roszkowskiego i wykopaliśmy w ziemi jamę o szerokości jednego metra, długości dwóch metrów i głęboką na około 70 centymetrów. Unikaliśmy opuszczania naszego schronu na ile było to możliwe, ale nie mogliśmy siedzieć w nim przez dłuższy czas. Nie było tam wystarczająco dużo miejsca, by rozprostować kości czy nawet się poruszyć, a poza tym musieliśmy się zatroszczyć o jedzenie dla siebie. Ale na szczęście nie przytrafiło się nam nic złego, kiedy opuszczaliśmy schron, który był dobrze zakamuflowany i zawsze upewnialiśmy się, że nie zostawiliśmy śladów na ziemi. Nikt nie mógł podejrzewać, że w tym miejscu ukrywają się Żydzi.

 

Była teraz zima i musieliśmy zmienić swoje ubrania. Wziąłem sprawy w swoje ręce i pewnej ciemnej nocy zakradłem się do Tykocina, oddalonego około 10 kilometrów od naszej kryjówki. Jeden z moich polskich znajomych dał mi tobołek ubrań, ale zanim ruszyłem w drogę powrotną zaczęło już świtać, a ja nie chciałem pozostać w mieście lub co gorsza, za dnia ruszać po otwartej przestrzeni.. Mój polski przyjaciel poradził mi, bym udał się na cmentarz żydowski, który został zamieniony na pastwisko dla koni. Dał mi też konia, bym tam dojechał . Kiedy tam dotarłem owładnął mną lęk. Stanęli mi w oczach moi zamordowani bliscy, ci, którym nie pozwolono być pochowanym, tak, jak Żyd powinien być pochowany, w żydowskim grobie. Potem przypomniałem sobie Tykocin, niegdyś tryskający życiem, teraz zniesławiony i sponiewierany. Poczułem, jak uczucie pustki i samotności oraz bolesne myśli zagnieździły się w moim sercu dotkniętym traumą. Duchy świętych zdawały się chwytać mnie z ciemności, a olbrzymi lęk zstąpił na mnie, gdy stałem przy wielkim nagrobku wielkiego rabina, zanurzyłem się w rozpaczy. Cisza otoczyła cmentarz, tylko ciemność szeptała "Oto upadek tego cmentarza!" W jednym z narożników pastwiska zdołałem złapać konia i ruszyłem w drogę, zszokowany i przygnębiony, z gardłem zdławionym ciężkimi łzami.

 

Zimę 1943/44 spędziliśmy w tym samym schronie. W tym czasie Eliezer, Zyskind Olsztajn i Icchak Feler zdołali wyrwać się z transportu śmierci, który zabrał ich i tysiące innych z białostockiego getta do obozu zagłady. Przez jakiś czas wędrowali po lesie, a gdy usłyszeli o naszej kryjówce, dołączyli do nas. Razem dotrwaliśmy do wyzwolenia w sierpniu 1944 r. Wraz z wejściem Rosjan, wróciliśmy natychmiast do Tykocina, a po nas kilku innych ocalałych z holokaustu, garstka wynędzniałych i przygnębionych, marna pozostałość wspaniałej społeczności.


---

 

 

(1) nie jest jasne, o który rok chodzi, prawdopodobnie o 1939, i o jaką polską formację wojskową

(2) fragment  Księgi Powtórzonego Prawa, wg. Pismo św. Starego i Nowego  Testamentu, Brytyjskie i Zagraniczne Tow. Biblijne, Warszawa 1975

 

 

Wersja oryginalna w języku angielskim na stronie JewishGen Yizkor Book Project:
http://www.jewishgen.org/yizkor/Tykocin/tyc506.html#Page523