7 Wrzezśnia 2007

ogródki starotykocińskie

Pod zmurszałą ścianą domu na Jordyce, na Browarnej, na granicy polbruku przy Placu Czarnieckiego, lśnią i pachną kwiaty dawnych lat: obsiewki miodowe, maruny, boże drzewko, mięta. Lśnią naręcza złotej kuli, dla której konkurencją w krajobrazie Tykocina był kościelny tynk, równie słonecznej barwy.

 

  Na Choroszczańskiej metalowa siatka ugina się pod dywanem powójki. Na pobielonej ścianie domu państwa Wysockich na Jordyce z daleka widać ogromny bukiet złotej kuli. Jaki dom , taki ogródek. Dziś inne są domy , więc i ogródki inne. Kwiaty niechciane – odchodzą. Przy ilu domach spotkać dziś można latem powszechne niegdyś w Tykocinie wielokolorowe odmiany floksów, od białych po ciemnofioletowe? Znikły lilie i lewkonie, próżno szukać tak lubianej przez tykocińskie gospodynie gipsówki. Nawet pachnącego groszku jest zdecydowanie mniej.
    Ze względu na łatwość rozmnażania, swego rodzaju samoreprodukcję, takie rośliny jak obsiewki, nagietki lub małe bratki nie tylko zapełniały ogródki bez udziału człowieka, ale wyruszały na podbój ulicy. Pamiętam brukowana ulicę Ogrodową -  dosłownie -  z procesjami pachnącej białej obsiewki. Domy współczesne nie posiadają ścian z bielonego drewna, na których tak ciekawie „grały” ruchome cienie ogródkowych roślin podświetlone słonecznym światłem, ukośnym, srebrnym, złocistym, w zależności od pory dnia i pory roku. Ogródki przed domem w czasach współczesnych zredukowały się do trawniczka z iglakiem lub uniwersalną różą. Znikły kompozycje kwiatowe, klomby , rabatki. Coraz częściej ogródek zastępuje ogród za domem, którego najważniejszym elementem jest nisko wystrzyżony trawnik ozdobiony kępami iglaków, doniczkami surfinii i sadzawką. Taki ogród zresztą (często ukryty za solidnym płotem) nie jest przeznaczony dla oczu publiczności, nie stanowi elementu krajobrazu ulicy.
    Na koniec (chociaż można by jeszcze wiele mówić na temat starotykocińskich reliktów ogródkowych, wciąż na szczęście żywotnych, a może wręcz nieśmiertelnych) warto zwrócić uwagę na ciekawe zjawisko, jakim jest koegzystencja roślin ozdobnych z innymi zupełnie roślinami, zjawisko nie tylko tolerowane przez gospodynie, ale świadomie tworzone: chodzi o sąsiedztwo roślin ozdobnych rosnących wśród kapusty, marchwi czy buraków w ogrodach warzywnych (a fot. przy ul. Choroszczańskiej).

    I jeszcze jedna roślina, która odeszła wraz z najstarszymi gospodyniami, wraz z panią Hermanową, autorką pięknych serwet, które latem wykonywała w ogródku, siedząc na stołeczku z sąsiadką panią Choińską w miłym towarzystwie warszawiaków, goździków i „panien w zieleni” („panna w zieleni” to roślinny ekstrakt ducha tykocińskiego w postaci błękitnej rozety w zielonej mgiełce delikatnych listków). A nad panią Hermanową pochyloną nad robótką i nad panią Choińską oraz nad kwiatkami unosiła się chmura motyli -  rusałek, pawików i pokrzywników.

    „Panna w zieleni”, czyli czarnuszka, została zrewitalizowana w tym roku w ogródku warzywnym przy Placu Czarnieckiego 10 z nasion sprowadzonych z kraju zachodniego (Niemcy).

    Boże ogródki, które wraz z drewnianymi domami przeniosły się do nieba (są inne niż te z filmu), relikty Tykocina, którego nie ma / nie do końca – one są tego świadkami/ , pełne barw i zapachów symbole tykocińskiego lata.
Robi się cieplej na duszy, gdy się je spotyka.
    Jeśli jeszcze są , znaczy, że nie wszystko bez sensu przemija, że nieśmiertelny duch tykociński nie tak łatwo poddaje się globalizacji i unifikacji agresywnych trendów zachodniej ogródkowej pop-kultury (z całym szacunkiem dla iglaków).

Maria Markiewicz