24 Sierpnia 2019

78 rocznica Zagłady społeczości żydowskiej Tykocina

Historia Eliezera Olsztajna ocalonego z tykocińskiej Zagłady
Sefer Tiktin, Tel Aviv 1959

 

Tłumaczenie z hebrajskiego na angielski Selwyn Rose


Tłumaczenie na język polski Jakub Markiewicz

 

 

W ostatni szabat miesiąca Av , zebraliśmy się w domu Izraela Bubera, modlili się cicho, przeczytaliśmy część Tory przypadającą na ten tydzień i pobłogosławiliśmy Nowy Księżyc "... na nadchodzący miesiąc z dobrocią, szczęściem i radością". Ale przed nami nie było "radości" ani "szczęścia", przed nami po tym szabacie nie czekało nas nic poza strachem i pomieszaniem. Atmosfera była jak naładowana dynamitem i wyczuwaliśmy specyficzny nastrój wśród polskiej ludności, a polscy rolnicy wywoływali we mnie tylko uczucie zagrożenia, gdy spotkaliśmy się na ulicy. Do naszych uszu docierały rozmaite pogłoski i plotki, między innymi mówiono, że w lesie niedaleko wsi Łopuchowo zostały wykopywane trzy znacznej wielkości wykopy i nasze obawy wzrosły. Było jasne, że Niemcy coś przygotowywali, ale nikt nie wiedział co i nikt nie myślał, że to było tak blisko.

 

Następnego ranka, w niedzielę, przed rozpoczęciem miesiąca Elul ogłoszono miejski dekret, zgodnie z którym wszyscy Żydzi z Tykocina muszą wziąć ze sobą z  domu wszystkich chorych i słabych ludzi i zebrać się na rynku następnego dnia rano. " Dziś wieczorem żywa dusza nie może opuścić swojego domu po godzinie ósmej. Każdy złapany na zewnątrz po tej godzinie - zostanie zastrzelony.”


Postanowiłem wziąć moją żonę i córkę do jednego z pobliskich gospodarstw i poczekać na bieg wydarzeń. Zamierzałem zrobić to wieczorem pod osłoną ciemności, ale stawało się jasne, że nie będę w stanie zrealizować mojego planu. Gdy tylko nadeszła noc, a mglisty zmierzch opadł na domy i ulice, cicha, zamarła żydowska dzielnica stała się niczym mrowisko, rozbiegane na wszystkich ulicach we wszystkich kierunkach. Każdy był bardzo przestraszony, a ponieważ nikt nie wiedział, co ma się wydarzyć i co powinien zrobić, ludzie spieszyli do domów rodziny i przyjaciół, aby omówić sytuację, podzielić się swoimi zmartwieniami, uzyskać informacje i poprosić o radę. Dziesiątki przerażonych ludzi biegało niemal bezszelestnie z domu do domu, ale ani starsi gminy, ani przedsiębiorcy, a nawet Rabin Av'eleh nie potrafili udzielić im żadnej rady.


O tej godzinie – o zmierzchu – pomiędzy dniem i nocą, mój brat Zyskind i mój szwagier Zacharewicz przybyli do mojego domu. Obaj byli zdezorientowani i w rozterce. Powiedzieli mi, że tuż przed chwilą był w ich domu Szir Leib Trachamowski, który był przedstawicielem społeczności w żandarmerii i powiedział, że nie ma podstaw do obaw. Jego zdaniem to są tylko formalności i Żydom nic nie grozi. Właśnie tego samego dnia - mówił Szier Leib - Niemcy zamówili dużą liczbę butów (w żydowskich warsztatach szewskich - przy. tłum.) i można przypuszczać, że żadna zmiana statusu miasta nie była przewidziana, przynajmniej na razie.


Mój brat i szwagier dali się przekonać, że jutro na rynku nie należy spodziewać się niczego złego, a nawet i ja próbowałem przekonać siebie, aby nie ulec panice. Ale niecałą godzinę później zmieniliśmy zdanie wpadając z jednej skrajności w drugą. Spotkaliśmy na ulicy polskiego sekretarzem miasta - dobrego przyjaciela - który powiedział nam w całkowitej tajemnicy, że jutro istnieje wielkie niebezpieczeństwo dla wszystkich Żydów. "Możecie zostawić tu wasze rodziny" - wyszeptał na ucho mojemu bratu. "Wy – mężczyźni - natychmiast opuśćcie miasto".

Sekretarz poszedł swoją drogą i zostawił nas, stojących tam na ulicy, ogłupiałych, wrośniętych w ziemię i oniemiałych. Nagle usłyszeliśmy głuchy dźwięk ciężkich pojazdów i niewiele myśląc rzuciliśmy się do ucieczki. Mimo wszystko pomyślałem, żeby pobiec do domu i pożegnać się z żoną i dziećmi. Ustaliliśmy miejsce spotkania na łące poza miastem i pobiegłem do domu. Mojej żony nie było w domu. Poszła do domu rodziców, aby przynieść mi szal modlitwy, ponieważ po mieście rozeszła się plotka, że jutro będą szukali komunistów i noszenie małego tałesu, pomogłoby przekonać, że mający go na sobie nie jest komunistą. Pocałowałem dwie córki i mojego małego syna, powiedziałem im, że wychodzę tylko za dzisiejszą noc i wrócę nazajutrz i pospieszyłem na łąkę. Kiedy wyszedłem z domu, spotkałem moją żonę i powiedziałem jej, co powiedział sekretarz. Włożyła mi tałes i rozstaliśmy się z jej błogosławieństwem w uszach: "Idź w pokoju i żyj".

 

Na polu spotkałem się z innymi żydowskimi mężczyznami, którzy także uciekali i pospieszyliśmy z moim bratem i szwagrem do jednego z odległych gospodarstw. Nagle zobaczyliśmy na horyzoncie grupę jeźdźców, położyliśmy się płasko w bruzdach kartofliska i wstrzymaliśmy oddech. Mężczyźni byli niemieckimi żołnierzami jadącymi do Tykocina od strony lasu łopuchowskiego.

 

Idąc szybko i bezgłośnie kontynuowaliśmy nasz marsz. Udało mi się dotrzeć do domu polskiego znajomego, który powiedział mi, że właśnie wrócił z lasu, gdzie pomagał wykopać trzy duże wykopy dla Niemców. Wykopy - powiedział – były najwyraźniej przeznaczone dla tykocińskich Żydów. Poprosiłem go, żeby zaprzągł konia do wozu, pojechał do Tykocina i przywiózł moją żonę i córkę do gospodarstwa, blisko miejsca, gdzie zamierzałem się ukryć. Kiedy obiecałem mu dziesięć paczek tytoniu - rzadki towar w tamtych czasach, przyprowadził konia i pojechał w kierunku miasta.

 

Tymczasem ukrywaliśmy się w gospodarstwie. (3) Było nas wielu Żydów, wśród nich mój brat Zyskind, mój szwagier, Bendt Zacharewicz i Jakow Wolf i tej nocy dołączyli nas Leibel Fritz. Rano usłyszeliśmy serie ognia z kierunku lasu. Każdy strzał był jak miecz wbijany w moje serce, świadczący o odbywającym się horrorze, ale nie mogłem nic zrobić. Tymczasem mój polski przyjaciel wrócił i powiedział, że obawiał się wejścia do miasta, ponieważ Niemcy grozili zabiciem każdego, kto da schronienie Żydom.

 

Pod wieczór zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia naszej kryjówki, ponieważ zbyt wielu ludzi wiedziało, że tam byliśmy i baliśmy się, że ktoś nas wyda. Wyszliśmy na pola i ukrywaliśmy się przez noc śpiąc wśród krzaków i snopów słomy ułożonych w stos. Nagle usłyszeliśmy, płacz dziecka. - To mój syn, Mottel - powiedział mój brat i wyskoczył w stronę tego głosu. Wśród krzewów znalazł swoją żonę Rosę i ich troje dzieci.

 

Ciąg dalszy : http://placczarnieckiego10.net/sefer-tiktin/historia-eliezera-olsztajna

 

 Na fotografii Stary Rynek w Tykocinie, gdzie 25 sierpnia 1941 roku Niemcy zgromadzili tykocińskich Żydów i skąd wyruszyli oni do lasu pod wsią Łopuchowo na miejsce egzekucji.

Fot, Czesław Matusiewicz, lata 60-te XX w.

Dawid Żółty i jego rodzina. Mieszkańcy domu i właściciele piekarni na rogu ul. Sokołowskiej i Kaczorowskiej. Rodzina zginęła w Zagładzie 25 i 26 sierpnia 1941 r.