W ostatni dzień lutego tłumnie odprowadzali pana Henryka w ostatniej drodze mieszkańcy Tykocina i okolic. Narew była, jak sam kiedyś powiedział, warsztatem jego życia, miejscem pracy w noc i dzień, w słońce i deszcz, przez cały rok, niezwykle ciężkiej, jednak taką sobie upodobał. Wyrażał się o rzece z szacunkiem i miłością. Wracał myślą do jej czystych i rybnych przestrzeni, podwodnych i nadwodnych, nietkniętych, pełnych kąpielisk, znaczonych na mapie narwiańskich królestw śmiechem dzieciarni od wiosny do jesieni.
Gdy odchodzą ludzie, ubywa ich doświadczeń i pamięci. Ich żywa obecność łączyła nas z życiem tętniącym w Tykocinie niegdyś, od pokoleń, kiedy nie było telewizorów, a warunki sanitarne pozostawiały wiele do życzenia, za to Narew zaspokajała wszelkie ludzkie potrzeby. Większość z nich.
Pan Henryk Wysocki odszedł tam, gdzie skryte za hałasem nieustannego ruchu trwają jeziora ciszy, wodne oczka wśród trzcin, wody stojące na łąkach po wielkich wiosennych powodziach.
Wody ogromne.
Kryształowe zimne i czyste, ale i te mleczne i pomarańczowe od gnijących kłączy, gęste od narybku. Człowiek odchodzi w ciszę rzeki i staje się nią.